W środowisku funkcjonujesz jako DJ i konferansjer, a to chyba nie to samo?
Absolutnie nie. Głównie jestem DJ-em, ale czasami robię imprezy firmowe czy prowadzę wesela dla tych, którzy nie chcą typowej biesiady, disco polo i cenią sobie dobrą muzykę. Zamieniam się wtedy w gadającą postać. To są dla mnie nowe, ciekawe wyzwanie. Sceny i kamery się nie boję… studiowałem w szkole teatralnej. (śmiech)
Aby zostać DJ-em trzeba mieć jakieś specjalne uprawnienia?
Nie, w tej dziedzinie nie trzeba mieć specjalnych uprawnień. Trzeba mieć dużo energii, szczęścia i cierpliwości, żeby się dopchać do konsolety (śmiech). Wiele osób chce być DJ-ami. U mnie była trochę inna sytuacja, zostałem DJ-em przez zbieg okoliczności. Zawsze uwielbiałem tańczyć i chciałem podzielić się muzyką z innymi. Taką muzyką, która nadaje się do tańca. Tak rozpoczęła się moja współpraca z nieistniejącym już, legendarnym olsztyńskim klubem Boom Town.
Praca współczesnego DJ polega tylko na doborze repertuaru i puszczaniu płyt?
Poniekąd. W tym wszystkim najważniejszy jest pierwiastek ludzki. Trzeba w to włożyć spory kawałek serducha. Kiedyś wszystko trzeba było robić „na ucho”, teraz specjalne programy przejmują część pracy, której trzeba było się nauczyć, ale to DJ musi dotrzeć do ludzi na parkiecie. Musi zaproponować nie tylko to, co wszyscy dobrze znają, ale także porwać i zaskoczyć czymś nowym, kreować zabawę. Wszystko płynie, kiedy ludzie to czują, poddają się temu i chcą się bawić. Trzeba też dużo słuchać różnej muzyki. Mam to szczęście, że moje życie cały czas kręci się właśnie wokół muzyki. Szukam wszędzie, gdzie tylko można (śmiech).
Twój pseudonim chyba trochę sugeruje typ muzyki, który preferujesz?
Trochę tak. Zaczynałem od muzyki latynoamerykańskiej. To był mój pomysł na imprezy w Olsztynie. Potem wyjechałem na Karaiby i miałem to szczęście, że mogłem grać dla ludzi z różnych krajów i środowisk. Pracowałem przez pewien czas na dużym statku wycieczkowym, który mógł zabrać ponad 3 tysiące pasażerów i tysiąc osób z obsługi. Grałem tam na „dyskotekach”, miałem okazję spotkać wielu interesujących ludzi, latynosi zaczęli wołać na mnie Tomasitto – przyjęło się. I tak zostało (śmiech).
Czy jest jakiś rodzaj muzyki, której starasz się unikać lub puszczasz tylko wtedy, kiedy musisz?
Pytanie z podtekstem (śmiech). Imprezy firmowe rządzą się swoimi prawami, są osoby, które nie mogą żyć bez disco polo. Udaje mi się uciekać od tego rodzaju muzyki – inni nie mają tego szczęścia (śmiech). Żeby impreza żyła, trzeba czasem sięgnąć tam, gdzie niekoniecznie samemu by się chciało. W czasie 8-godzinnej imprezy, jak zaserwuję 10 kawałków disco polo, to w zupełności wystarczy. I dla publiczności i dla mnie – na pewno (śmiech). Od jakiegoś czasu traktuję to jako rodzaj przaśnego polskiego folkloru. Wesela jednak to inna sprawa, młodzi szukają mnie dlatego, żeby właśnie nie było tego swoistego, nowego folkloru, więc ku naszemu szczęściu wesela są wolne od disco polo! (śmiech).
Jakiego rodzaju imprezy lubisz prowadzić najbardziej?
Uwielbiam prowadzić imprezy dla ludzi, którzy kochają i dużo słuchają muzyki. Jeżeli na imprezie są takie osoby, wtedy wszystko jest proste. Można się bawić (śmiech). Słucham bardzo dużo różnych gatunków muzycznych, od muzyki poważnej, przez taneczną, jazz, po ciężki metal – ciągnie mnie wszystko to, co dobre i piękne. Słuchając zastanawiam się, jak można by zatańczyć do poszczególnych kawałków. Wracając, jeśli wokół są ludzie zakochani w muzyce i tańcu, to jest właśnie taka impreza, na której chciałbym grać. Gatunek muzyki nie ma już takiego znaczenia (śmiech).
Zawód DJ jest jednym z zawodów weryfikowalnych podczas pracy. Czy w związku z tym, nie jest to zajęcie stresujące?
Zawsze stresuję się przed imprezą, chociaż jestem DJ-em od 2003 roku, więc już trochę lat minęło. Jest to taki rodzaj mobilizującego napięcia, zawsze staram się podchodzić świeżo do imprezy. To jest ekscytujące, dodaje energii. Widzisz ludzi po raz pierwszy i musisz ich zarazić muzyką. Rutyna jest chyba najgorszą rzeczą, która może się przytrafić DJ-owi. Trzeba obserwować ludzi i poznawać ich.
Czy w związku z tym zdarzyło Ci się kiedyś zmienić repertuar pod wpływem uczestników?
Oczywiście. Jeżeli widzę, że coś się nie klei, nie ma sensu dalej brnąć. DJ jest w końcu po to, żeby robić imprezy, na których jest zabawa. Łatwiej jest, kiedy gra się imprezę tematyczną. Wtedy ludzie przychodzą z pewnym nastawieniem. Jeżeli jest to impreza firmowa, to jest sporo różnych preferencji. Trzeba zrobić tak, żeby większość była zadowolona. Udaje mi się to robić i dlatego robię to, co robię i kocham to. Praca powinna dawać szczęście.
Czy do każdej imprezy przygotowujesz się w jakiś specjalny sposób?
Kiedy przygotowuję muzykę, w przypadku wesela szczególnie, konsultuję listę utworów. Poznaję w ten sposób upodobania i gust muzyczny klienta.
Jaki jest zakres Twojej DJ-skiej działalności?
Klubowo często jest to muzyka karaibska, afrykańska i latynoamerykańska. Urban-etno. Ale zdarzają mi się także imprezy firmowe, studniówki, jubileusze, bale i oczywiście wesela. Jak mówiła kultowa bohaterka „Czterdziestolatka”: żadnej pracy się nie boję (śmiech). Chyba, że ktoś zażyczyłby sobie, abym rozgrzewał publikę wyłącznie muzyką disco polo. Takiej imprezy nie poprowadzę. Nie umiem. Trzeba to czuć. Sam nie czuję…
Jako DJ pracowałeś także za granicą. Czy jest jakaś różnica między taką pracą w Polsce i w innych krajach?
Pozornie mogłoby się wydawać, że ludzie lubią się bawić przy muzyce, którą znają. U nas może się wydawać, że bardziej się spożywa, niż tańczy, ale nawet latynosi znani ze swojego temperamentu i spontaniczności, potrafią podpierać ściany. Jak jest fajna muzyka, to ludzie się bawią. Sama ciągnie do tańca. Są chęci: jest muzyka, jest zabawa – internacjonalnie.
Czym charakteryzuje się dobry DJ?
Przede wszystkim powinien lubić ludzi i oni go powinni lubić – oczywiście, za jego bohaterskie czyny (śmiech). Powinien być dobrym obserwatorem i słuchaczem. Musi być elastyczny. Nie grać muzyki tylko dla siebie. Być jak pryzmat, „rozdawać” kolory. (śmiech).
Jest jakieś stałe miejsce w Olsztynie, gdzie można Cię usłyszeć i zobaczyć?
Cyklicznie zapraszam w każdy wtorek do Klubu Mięta i czwartek, już od wielu, wielu lat, do Klubu Galerii Sowa. Można zaczerpnąć trochę innego świata, nauczyć się tańczyć, spotkać ciekawych, otwartych ludzi. Zapraszam. (Szeroki uśmiech).
Dziękuję za rozmowę
Andrzej Zb. Brzozowski
Napisz komentarz
Komentarze