- Gdzieś się znowu podziewał gołowąsie?!- przywitał go surowo ojciec, gdy zdyszany Herko wpadł do grodu.
- Tawe! Tawe[1]! Białe płaszcze!- wykrzyczał chłopak ledwo łapiąc oddech.
Twarz ojca spochmurniała, nabierając jeszcze bardziej surowego wyrazu.
- Gdzieś ich widział i ilu?
- Niewielki podjazd, w lesie, w pobliżu świętego dębu.
Za samotne włóczenie się po świętym lesie ojciec z lubością wygarbowałby mu pewnie skórę, tym razem jednak chłopięca wścibskość mogła się okazać zbawienna dla całego klanu.
- Hej Naydis!- zakrzyknął władczo stary Monte na jednego z pachołków- Weź konia i pędź co tchu do Jaxe i Layge, niech się stawią co prędzej wraz ze swymi ludźmi przy kamiennym kręgu ! Meydim!- zawołał ponownie na innego sługę- Kolczuga i miecz! Migiem!
Służebni bez szemrania wykonali polecenie rikisa[2], a wśród reszty czeladzi zaponowała krzątania i podniecenie. Tyrwaido dał tymczasem znak Herkowi i drugiemu z synów by poszli za nim. Po chwili cała trójka zniknęła we wnętrzu chaty.
Namus[3] głowy rodu był obszerny. W pośrodku izby stała szeroka drewniana ława, wokół długie dębowe siedziska, a nieco dalej stabni[4] z tlącym się na nim płomieniem. Na jednej ze ścian wisiała podłużna tarcza zwana pawężem z wizerunkiem niedźwiedziej głowy, symbolem rodu Montemidów, a po jej bokach dwa topory osadzone na długich styliskach.
Stary Monte zasiadł za stołem, synowie zaś posłusznie stanęli po jego prawicy czekając na ojcowskie rozkazy.
- Aynix- odezwał się do starszego z synów, na oko szesnasto może siedemnastoletniego młodzika- Ty pojedziesz ze mną. Czas najwyższy sprawdzić się w żołnierskim rzemiośle.
Młodzieniec skinął głową na znak, że zrozumiał. Pozostał jednak na miejscu, gdyż ojciec miał teraz skierować swe słowa do Herka.
- Herko- zwrócił się z kolei do młodszego- Wiem że i tobie nie brakuje odwagi, ale na razie zostaniesz w gródku. Zresztą gdyby nasz wypad się nie powiódł będzie tu potrzebny ktoś z głową na karku.
Chłopiec nieco posmutniał, gdyż i jemu marzyła się zbrojna wyprawa. Wiedział jednak, że wola ojca jest święta i nie podlega żadnej dyskusji.
- Będzie wedle waszych słów- odparł pokornie.
- Dzielnyś- mruknął stary, po czym podniósłszy się z miejsca i spojrzawszy chłopcom głęboko w oczy przemówił tonem pełnym powagi:
- Jesteście już obaj dorośli i dlatego jak mniemam nie muszę wam szczegółowo wyłuszczać, co oznacza krzyżacka stopa postawiona na natangijskiej ziemi. Wczoraj w niewolę białych płaszczy poszło wielu Pomezan i Warmów a dziś...- urwał nagle w pół zdania jakby lękając się własnych słów i reakcji jaką mogły wywołać w synowskich sercach. Jednak dojrzałość i determinacja jakie zarysowały się w jednej chwili na obu młodzieńczych twarzach zdradzały, że doskonale pojęli to, co bał się wyrazić słowami - Ufajmy jednak bogom- zaczął znów nieco spokojniejszym głosem- że nie opuszczą nas w potrzebie. Zamilkł i położywszy synom ręce na ramionach jeszcze raz jakby dla upewnienia spojrzał w ich oblicza. Nie było w nich trwogi, a tylko zawziętość i zdecydowanie, które sprawiły że na ustach starego odmalował się nieznaczny uśmiech, znamionujący poczucie dumy.
- Czas na nas. Ruszajmy- powiedział.
Napisz komentarz
Komentarze